Kilka razy próbowałem wziąć udział w tym biegu. Ale chyba niezbyt mi zależało, skoro przesypiałem okienko zapisowe. W zeszłych latach limit w Biegu Trzech Kopców wynosił aż 3500 uczestników, ale jest to tak popularny i lubiany bieg, że nie można było zwlekać z zapisem. W tym roku zmniejszono limit do 2000, ale i moja determinacja do zapisu była większa. Zaraz po otwarciu zapisów rzuciłem się do komputera. Nie bez problemów (serwer nie wydalał), ale udało mi się zapisać i opłacić udział. I tak oto 3 października 2021 dane mi było po raz pierwszy wziąć udział w tym niemal legendarnym biegu.
Bieg Trzech Kopców (BTK), czyli Krakusa, Kościuszki i Piłsudskiego
Jak sama nazwa wskazuje, odwiedzamy trzy krakowskie kopce. Start biegu następuje pod Kopcem Krakusa (Wzgórze Lasoty 271 m n.p.m.). Lecimy w stronę Wisły, następnie trochę wzdłuż niej. Potem mijamy Kopiec Kościuszki, a następnie kierujemy się do Lasku Wolskiego, gdzie wspinamy się do mety znajdującej się u podnóża Kopca Piłsudskiego (Wzgórze Sowiniec 358 m n.p.m.). Łącznie 12,6 km.
Większość trasy to twarda nawierzchnia. Dopiero w Lasku Wolskim jest deczko miękkiego terenu. Najlepiej ubrać buty na asfalt. Ja jednak ubrałem trailowe, z lekkimi wypustkami. Dlaczego? Bo muszę bardzo uważać na kolana (więzadła) i każdy poślizg może skończyć się dla mnie źle. Więc dmucham na zimne.
Nie jest to oczywiście bieg górski, jednak końcówka jest dość ciężka: każdy, kto przesadzi z tempem na początku, może ledwo dychać w końcówce, gdzie trzeba się wspinać pod górę (ale i szybko zbiegać miejscami). Trzeba więc dobrze rozłożyć siły, zresztą jak w każdym biegu.
14. BTK w Krakowie i mój udział
Miała być ładna pogoda tego dnia. Krótkie spodenki i koszulka nie podlegały dla mnie dyskusji. Postanowiłem wziąć kamizelkę biegową, w której umieściłem telefon i dwa softflaski (po 250 ml) z izotonikiem. Miał być co prawda na 7. kilometrze punkt nawadniania i wiele osób w ogóle nie brało nic do picia, ja jednak staram się dbać o nawadnianie podczas biegania. Kilka sekund stracone na picie mnie nie zbawi, a i dodatkowy ciężar nie jest problemem, bo przecież nie walczę o laury i podium. Wziąłem także mały żel, ale nie ruszyłem go – nie było potrzeby, ani czasu, ani ochoty.
Na start pojechałem komunikacją miejską (autobus + tramwaj). Warto dodać, że tego dnia uczestnicy biegu mieli bezpłatne przejazdy – świetne podejście organizatorów (brawo!), bo zachęcało do transportu publicznego i ograniczało liczbę aut na drogach.
Gdy dotarłem na miejsce, pod Kopcem Krakusa były już tłumy. Była 10.10, czyli 20 minut do startu, zatem poczyniłem rozgrzewkę. Czułem się bardzo dobrze, pogoda dopisała, około 18 stopni i słońce. Co prawda dla mnie to trochę za ciepło, ale poniżej 20, więc nie było źle.
Na starcie postanowiłem ustawić się z tyłu, co finalnie okazało się błędem. Już wyjaśniam dlaczego. W biegu miało wziąć udział do 2000 osób, a ja planowałem, że postaram się być w pierwszej 600, max 650. Czyli w około jednej trzeciej stawki. Teoria jest taka, że gdyby każdy ustawił się na starcie na takiej pozycji, na której danego dnia dobiegnie do mety, a do tego każdy biegłby stałym tempem, to… nikt nikogo by nie wyprzedzał na trasie. Miałoby to swoje plusy: wyprzedzanie bywa niebezpieczne, a do tego często nieco spowalnia. Zresztą bywają biegi, na których organizatorzy robią “strefy czasowe” i proszą, by każdy ustawił się w strefie planowanego przez niego czasu ukończenia biegu. Jest po prostu mniejsze zamieszanie na trasie, bo szybsi biegacze nie muszą wyprzedzać setek maruderów. Wracając do BTK. Na starcie ustawiłem się w około 2/3 stawki. Powód był następujący: chciałem mieć nieco luźniejszy start (wolniej zacząć, być w mniejszym tłoku), a do tego chciałem na trasie mieć radochę z wyprzedzania innych, słabszych biegaczy. No bo skoro prognozowałem swój udział na 600. miejsce, a na starcie miałem przed sobą jakieś 1200 osób, to podczas biegu powinienem wyprzedzić kilkaset osób. Super! Tak właśnie było. Ale nie ma róży bez kolców. Co prawda wyprzedzanie innych działa motywująco i mentalnie dodaje skrzydeł, ale jednak spowalnia. Tłum jest duży, a miejsca mało. Chcąc wyprzedzać innych, musisz co chwilę kluczyć: po trawie, rynsztokach, chodnikach, nierównościach, wpychać się między innych, uważać, by nie zahaczyć o czyjąś nogę, co mogłoby się skończyć upadkiem i Twoim, i być może kogoś innego. Czasami musisz chwilę czekać na dogodny moment do wyprzedzenia. Innym razem z kolei jakaś grupka znajomych jest trudna do wyprzedzenia, bo lecą szpalerem. Krótko: moja taktyka startowa okazała się zła. Należało zrobić odwrotnie: stanąć z przodu, nawet nieco bliżej startu niż by to wynikało z mojej formy i możliwości. Odpuścić radość z wyprzedzania na rzecz większego luzu na trasie – co w konsekwencji dałoby lepszy czas na mecie.
Ostatnie odliczanie, skoczna muza z głośników i ruszamy!
Pod Kopcem Krakusa był oczywiście tłok, szczególnie z tyłu. Zbieg był kręty, same zakręty. Starałem się wyprzedać, ile się dało. Jednak pierwszy kilometr okazał się bardzo wolny: 5:31. Później przyspieszyłem, bo było więcej miejsca. Drugi, trzeci, czwarty i piąty kilometr poniżej 5 minut (najszybszy 4:18). Czułem się dobrze. Było mi trochę za ciepło, bo przez słoneczną pogodę odczuwalna temperatura wynosiła 20-kilka stopni. Generalnie źle znoszę wysokie temperatury i przegrzewam się. Można by powiedzieć, że taka temperatura to żadne upały, a poza tym, każdemu temperatura przeszkadza tak samo. Cóż, nie jest to prawdą: jednemu przeszkadza mniej, innemu bardziej. Niestety należę do tych, którym przegrzewanie bardzo daje w tyłek i spowalnia.
Gdzieś od 24. minuty zaczął się długi, kilkunastominutowy podbieg. Niezbyt stromy, ale męczący. Szósty i siódmy kilometr to w moim wykonaniu odpowiednio 5:43 i 6:17. Widać, że trochę cierpiałem tutaj. Później “pofalowane” dwa kilometry (5:02 i 5:13), a następnie długa i ciężka wspinaczka – no i najwolniejszy mój kilometr 7:39, a za nim 5:57. Dwunasty kilometr nawet deczko w dół, więc i czas lepszy (4:56).
Finisz mi się nawet udał. Choć byłem mocno zmęczony, a żwir pod nogami nie zachęcał do szarżowania, to wizja wpadnięcia lada chwila na metę dodała mi skrzydeł. Zacząłem przyspieszać. Kilkadziesiąt metrów przed metą zaczął się wręcz sprint (pewnie pokraczny, ale jednak). Jakiś koleś wkurzył się, że go mijam i też włączył tryb turbo. Grzaliśmy jak szaleni. Finalnie udało mi się go wyprzedzić o kilka kroków – zawsze jest jakaś tam mała satysfakcja.
Czy jestem zadowolony z wyniku? Czy wykonałem plan? Czy można było coś zrobić lepiej?
Mój czas to 1h 07m 52s (oficjalne wyniki). Planowałem zejść poniżej 1h 10m i to się udało.
Jeśli chodzi o miejsce, to chciałem zmieścić się w 1/3 stawki. Spodziewając się 1800 osób na mecie, planem było maksymalnie 600. miejsce. A zająłem 477, więc i w tym aspekcie plan został zrealizowany na 110 %.
Zawsze oceniam swój wynik procentowo, tzn. jaki procent osób biorących udział w zawodach był przede mną. Planowałem 33 % (600 / 1800), a udało się 28,4 % (477 / 1679).
Czy czegoś żałuję, czy mogłem coś zrobić lepiej, inaczej? Jasne, że tak.
Po pierwsze – buty: Co prawda buty trialowe przydały się w końcowej fazie zawodów, jednak w większości lecieliśmy na suchej, twardej nawierzchni. Ideałem dla mnie byłyby “asfaltówki”, ale z minimalnymi wypustkami. Być może kupię takowe, choć żona pewnie mnie z domu wyrzuci 😉
Po drugie – ustawienie na starcie. Ale o tym już sporo wyżej pisałem: po prostu następnym razem ustawię się bardziej z przodu, by nie tracić energii i czasu na wyprzedzanie tak dużej liczby osób.
Po trzecie – większe ciśnięcie pod górę. Może jakoś szczególnie się nie wlokłem, ale miejscami biegłem z rezerwą. Niejako myśląc, że muszę oszczędzać siły, bo jeszcze długa droga przede mną. A to mylne wrażenie. To nie jest półmaraton czy jakiś jeszcze dłuższy bieg. Jeśli masz w nogach nabiegane kilometrów i te 12,6 km odległościowo nie stanowi dla Ciebie wyzwania, nie bój się cisnąć w drugiej części trasy prawie na maksa. Nie ma po co oszczędzać sił, bo za chwilę wpadniesz na metę i będziesz żałował, że przecież można było dać z siebie więcej.
Podsumowanie mojego udziału w 14. Biegu Trzech Kopców 2021 w Krakowie
Jestem bardzo zadowolony z mojego pierwszego występu w tym pięknym biegu. To był naprawdę udany dzień. Organizatorzy spisali się na medal, to i ja plan wykonałem z nawiązką.
Mój brat Piotr twierdzi, że spodziewał się po mnie lepszego czasu. Skąd ta jego teoria? Ano z dwóch źródeł: jedno to moja obecna forma (widziana oczami Piotra), a drugie to czasy innych osób. W tabeli wyników Piotr rozpoznał kilka znajomych mu osób, których możliwości biegowe zna. Okazało się, że pobiegłem podobnie do biegaczki, która biega 5 km w czasie 23 minut (mój rekord sprzed kilku miesięcy to 21:12), albo do biegacza, który śmiga półmaraton kilka minut wolniej ode mnie. Patrząc od tej strony Piotr oszacował, że “powinienem” osiągnąć czas około 1h 3m, czyli blisko 5 minut lepiej niż pobiegłem (!). Czy Piotr ma rację? Ciężko jednoznacznie ocenić, ale być może tak. Zmiana butów mogłaby dać 0,5 – 1 m, lepsze ustawienie na starcie 1 – 1,5 m, no i większe ciśnięcie pod górę powiedzmy 0,5 – 1 m. Razem daje to od 2 do 3,5 minuty. A dokładając do tego lekkie przegrzanie, to faktycznie chyba wtedy “powinienem” pobiec w około 1h 3m. Z takim czasem zająłbym 246 miejsce, czyli poniżej 15 % (!). O takim wyniku na razie nawet nie śmiem marzyć, ale… Cóż, mam już zatem plan czasowy i taktyczny na przyszły rok 😉