Nasza córka postanowiła zrobić swoją osiemnastkę w domu. Powiedziała nam w kilku żołnierskich słowach, żebyśmy się gdzieś wynieśli na sobotnią noc. Cóż było począć. Postanowiliśmy z Gosią, Tomkiem i Draką pojechać w góry.
Skoro miał to być wyjazd na jedną noc, wymagania były trzy:
- W miarę blisko (do 100 km), żeby nie spędzić zbyt wiele czasu w aucie.
- Miejscówka musiała zezwalać na psinkę.
- No i gdzieś, gdzie jeszcze nie byliśmy.
Padło na Gorce. Co prawda byliśmy już w tym rejonie (zobacz wpis o wyprawie na Szczyt Turbacza), ale od innej strony.
Zabrałem się za poszukiwania noclegu dosłownie tydzień przed wyjazdem, więc niewiele było wolnych miejsc. Na bookingu znalazłem “Noclegi u Marii” we wsi Koninki (gmina Niedźwiedź). By upewnić się, że jest miejsce, zadzwoniłem i dogadałem nocleg.
Miejscówka okazała się zacna. Pokój co prawda był dość mały, ale na jedną noc w porządku. Łazienka z prysznicem. Kuchnia wspólna na końcu korytarza. Wszystko świeżo po remoncie. Czysta pościel, ręczniki. Cena bardzo przystępna. Krótko: polecam.
Trochę się grzebaliśmy z wyjazdem z domu, dlatego przyjechaliśmy przed 14 na miejsce. Szybko się rozpakowaliśmy, przebraliśmy i ruszyliśmy na wcześniej ustaloną trasę. Dzień wcześniej opracowałem w aplikacji Garmin Connect dwie trasy: jedną na sobotę i drugą na niedzielę. Nie chciałem nas forsować, dlatego ruszyliśmy na 9 – kilometrową wyprawę. Oj, jak dobrze, że nie padło na ten dłuższy, 13 – kilometrowy szlak…
Długo pod górę i stromo w dół
Profil naszej trasy był dość ciekawy: najpierw przez 6,5 km pod górę 360 metrów, a później ostro w dół.
Zapowiadał się spokojny spacer na jakieś 2 godziny z małym hakiem, a wyszedł… ponad 3,5-godzinny surwiwal. Dlaczego? Głęboki, mokry śnieg – oto odpowiedź. Trasa okazała się naprawdę ciężka. Gdy chodzisz po górach, z reguły cieszysz się, gdy jest mało turystów, nie ma tłoku, możesz posłuchać śpiewu ptaków i rozkoszować się przyrodą. Tym razem wolałbym, żeby trasa była bardziej uczęszczana, bo śnieg byłby lepiej udeptany. A tak to mieliśmy tylko nieco śladów, po których staraliśmy się iść. Krok po kroku. Wolno jak diabli, niektóre kilometry w tempie 25 minut. Te 9 kilometrów to Garmin chyba wyliczył niejako rzutując trasę na płaską powierzchnię. W praktyce szliśmy jakby po bokach trójkąta i faktycznie zegarek zmierzył mi 10,7 km.
Warunki pogarszały się z każdą minutą marszu. Śnieg stawał się coraz głębszy. Tomek jest lekki, więc rzadko się zapadał. My z Gosią musieliśmy uważać na każdy krok, bo łatwo o kontuzję kolan w takich warunkach.
W końcu zaczęło kropić. Niby mżawka, ale jak idziesz i idziesz, to w końcu przemokniesz. No i do tego mokry śnieg, więc buty także bez suchej nitki. Nie było lekko.
W końcu zapadł zmrok. Byliśmy przygotowani na taką ewentualność: wyjęliśmy czołówki i szliśmy dalej. Gosia psioczyła na mnie, że taką ciężką trasę przygotowałem. Cóż, trudno było przewidzieć, że będzie mało wydeptany, mokry śnieg, a do tego zacznie padać deszcz.
Ostatni odcinek – już z górki – poszedł nam relatywnie szybko. Jeszcze na koniec kilkaset metrów chodnikiem i byliśmy w naszym pokoju. Zmęczeni, głodni i spragnieni (na trasie zjedliśmy tylko po bułce i wypiliśmy po kubku herbaty, choć mieliśmy więcej jedzenia i picia). Cieszyliśmy się, że już jesteśmy po. Finalnie Gosia doszła do wniosku, że takie ciężkie sytuacje cementują związki i nie była na mnie już zła 🙂
Pogoda nie dopisała
W nocy z soboty na niedzielę niemal cały czas padało. Także w niedzielę siąpiło i nici wyszły z drugiego spaceru. Wróciliśmy więc nieco wcześniej niż zakładaliśmy do domu. A tam niespodzianka: wszystko posprzątane, ani śladu po imprezie Ani. Hm, aż podejrzane 😉
Podsumowując: polecam ze wszech miar Gorce. Piękne tereny, warte wielokrotnego odwiedzania. Z Krakowa nie ma daleko (poniżej 100 km), więc można robić wypady bez noclegu.
Chciałbym zajrzeć do Koninek w lecie, bo niezatłoczone szlaki przy pięknej pogodzie muszą być niezapomniane. Na pewno tam wrócimy.