Mam muzyczne trzy miłości: Sepulturę, Pro-Pain i AC/DC. O Sepulturze pisałem na blogu już dwukrotnie (pierwsza płyta i legendarne „Arise„); Pro-Pain także się już pojawił (najlepsze i niepowtarzalne dzieło: „Foul Taste of Freedom„). Dziś przyszedł czas na pierwszy wpis o „prądzie zmiennym / prądzie stałym”.
Był rok 1990. Miałem 14 lat. AC/DC wydało swój 12 album studyjny: „The Razors Edge” (można też spotkać zapis „The Razor’s Edge”). Dla mnie to była pierwsza płyta Australijczyków, z którą miałem do czynienia. Od razu wpadłem po uszy: miłość od pierwszych dźwięków. Generalnie nie jestem fanem takich „skrzeczących” wokali, ale tutaj wszystko mi pasuje.
Jeśli chodzi o utwory, to ciężko mi wybrać najlepszy dla mnie. Najbardziej znanymi są „Thunderstruck”, „Are You Ready” i „Moneytalks” – doskonałe kawałki. Ja jednak chyba najbardziej uwielbiam tytułowe „The Razors Edge”. Gdy się zaczyna, mam po prostu ciarki. Później jest wręcz hipnotycznie. Solówka jak zwykle wymiata. Poezja.
Oto utwory, które znalazły się na płycie:
- Thunderstruck
- Fire Your Guns
- Moneytalks
- The Razors Edge
- Mistress for Christmas
- Rock Your Heart Out
- Are You Ready
- Got You by the Balls
- Shot of Love
- Let’s Make It
- Goodbye and Good Riddance to Bad Luck
- If You Dare
AC / DC można kochać lub nienawidzić. Ciężko przejść obok nich obojętnie. Uznawani są za ojców hardrocka, choć sami uważają, że grają po prostu rock’n’rolla. Wyróżnia ich melodyjność, charakterystyczny wokal i niesamowite solówki Angusa Younga. Są niekiedy krytykowani za powtarzalność i banalne teksty. Cóż, teksty faktycznie w większości są proste, ale mi akurat to nie przeszkadza. Natomiast ich muzyka po prostu współgra z moim JA, zatem pozostaje mi ich kochać po wsze czasy.
Tak się jakoś złożyło, że do tej pory nie byłem nigdy na ich koncercie. A marzę o tym. Zatem następna wizyta AC / DC w Polsce musi paść moim łupem.
0 komentarzy