„Aplikacja” – film na Netflix – krótka recenzja dramatu

| 23 grudnia 2020 | Filmy | 0 komentarzy

Mieszkam pod Krakowem. Niestety w zimie mamy tutaj smog. A to oznacza często brak możliwości pobiegania na zewnątrz. Latam zatem po bieżni. Biegając w miejscu można się ostro nudzić, dlatego oglądam filmy. Co prawda skupienie podczas truptania nieco kuleje, więc postanowiłem w ten sposób oblukać głównie jakieś mniej ważne dla mnie produkcje. No i trafiła się ta przeklęta „Aplikacja”…

Dramat? No tak: to jest dramat

Netflix zakwalifikował ów włoski film jako dramat, a do tego science fiction i fantasy. Z sci-fi wiele ten obraz wspólnego nie ma, z fantasy tym bardziej. Ale dramatem jest. I to dosłownie.

W sumie sam zamysł reżyserski jest dobry, choć nie nowatorski. Widziałeś może doskonały film „Ona” (z ang. „Her”) z 2013 roku z Joaquin’em Phoenix’em w roli głównej? Tutaj pomysł był podobny. Ale na tym podobieństwa się kończą. „Ona” jest rewelacyjna, a „Aplikacja” to zwykły gniot.

(Prawie) wszystko nie tak

Ciężko mi w ogóle recenzować ten film. Jest kiepski na każdym poziomie.

Jest to dzieło niskobudżetowe, choć to nie ma akurat znaczenia. Można by to zrobić o wiele lepiej, wcale nie płacąc majątku. Choć może nie do końca jest to prawdą, gdyż większa kasa mogłaby dać nam lepszych aktorów. Aktorsko wielkiej tragedii nie ma, ale dobrze też nie jest. Te kilka postaci, które co chwilę widzimy przez te żałosne 70-kilka minut, nie robią szału: gesty, mimika, emocje – wszystko niezbyt udane, bezpłciowe, płaskie.

Fabuła jest bardzo niedopracowana. Mamy bogatego kolesia (Vicenzo Crea jako Nick), który z jakichś względów nie chce majątku ojca. Choć… na każdym kroku z niego korzysta. Mamy węża z sufitu wziętego (nie pytaj o detale). Mamy niby wielkiego gwiazdora, którego nikt na ulicy nie rozpoznaje. Mamy nijaką depresję głównego bohatera. Nawet reżyser nie potrafi walczyć o swój film (reżyser w filmie, choć można by to pewnie też napisać o reżyserze całego filmu). Nasz bohater gra Jezusa, ale nie będzie nam dane zobaczyć go szerzej w tej roli. Musi nam wystarczyć drętwa scena na krzyżu…

Wybacz te rwane zdania, ale nie mogę się przemóc, by szczegółowo i sensownie mówić o tej wpadce.

Krótko: nie oglądaj

Nie chcę spojlerować, bo być może ktoś postanowi osobiście przekonać się, czy to anty-dzieło jest faktycznie takie beznadziejne. Jak wspomniałem na wstępie, sam pomysł jest w porządku i można było go zrobić 100 razy lepiej. Być może reżyserka (Elisa Fuksas) zauroczona jest nowymi technologiami, „Black Mirror”, czy filmem „Ona”. Ale nie potrafiła nic ciekawego z tym zrobić. Szkoda.

Podsumowując: zdecydowanie odradzam seans. Kompletna strata czasu. Film skopany pod każdym względem.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *