Polski film pt. „Bartkowiak” można obejrzeć na platformie Netflix. Czy warto? Moim zdaniem: …sam nie wiem.
Fabuła jest prosta. Mamy zawodnika MMA, którego kariera nagle się kończy (dyskwalifikacja). Nasz bohater zaszywa się z dala od cywilizacji, lecz musi opuścić samotnię, gdy ginie ktoś z jego bliskich. Wraca do miasta i zaczyna kierować klubem nocnym. Próbuje dowiedzieć się czy śmierć bliskiego była przypadkowa, czy jednak ktoś za tym stoi. No i zaczyna się: bijatyki, świat władzy i korupcji, miłość, przyjaźń, zemsta… Czyli klasyka.
Obsada całkiem przyzwoita: Józef Pawłowski (w roli głównej, nieźle wypadł), Zofia Domalik (może być), Szymon Bobrowski (fajnie zagrał, stworzył dość wyrazistą postać), Bartłomiej Topa (niby dobra rola, ale przesadzone filozofowanie – to nie „Pulp Fiction”), Janusz Chabior (klasa, wiadomo), Damian Majewski (zawodnik MMA, aktorskie podstawy), Danuta Stenka (super, ale mała rola), Antoni Pawlicki (dobry, szkoda, że tak krótko na ekranie). Czytałem opinie, że drewniane aktorstwo było w tym filmie. Nie zgodzę się z tym. Jasne, że szału nie ma, ale do drewna daleko.
Podobała mi się muzyka w „Bartkowiaku”. Robi klimat, świetnie pasuje.
Film niestety nie wnosi absolutnie nic nowego. Od początku wiadomo, o co chodzi. Można w ciemno stawiać zakład, jak to wszystko się skończy.
Jest trochę fajnych kadrów, jakieś dialogi sensowne. Sceny walki są całkiem niezłe. Brawa dla Józefa Pawłowskiego za przygotowanie do tej roli.
Dla kogo jest ten film? Krótko: dla facetów. Nie jest to film ani dla dzieci (przemoc), ani raczej dla kobiet. Ale chłop z piwkiem w ręku da radę obejrzeć.
Nie żałuję tych 90 minut z życia. Jednak jest bardziej niż pewne, że drugi raz tego obrazu moje oczy nie zobaczą. Jeśli już obejrzałeś „wszystko” na Netfliksie, to możesz rzucić okiem. Ale nie spodziewaj się ambitnego, innowacyjnego kina. Zwykła, prosta rozrywka. Tyle.
0 komentarzy