Na razie żaden ze mnie nordikowiec. Jakiś czas temu mój brat Piotr zaczął chodzić z kijkami. Skoro on, to i ja chciałem. Był zapał, kupiłem dobre kije. I… na zapale się skończyło. Słomianym. Jednak z uwagi na to, że biegam amatorsko, to i jakąś tam formę do szybkiego chodzenia i wywijania badylami mam. Potwierdził to mój pierwszy start w zawodach nordic walking w Tychach w kwietniu 2022 roku. Byłem 7. na 89 startujących osób, co mnie bardzo mile zaskoczyło. Miałem trenować średnio raz w tygodniu z kijkami, ale powietrze ze mnie zeszło chyba po jednym czy dwóch treningach. Po prostu chcąc trenować nordic, musiałbym czasem rezygnować z biegania. A to mi wybitnie nie pasuje.
Zawody w Zawadzie i miejsce w czołówce
W zeszłym roku skończyłem karierę z kijami na tych jednych wspomnianych zawodach. W tym roku brat namówił mnie na wyjazd na zawody do Zawady (gmina Tarnów). Trasa wyścigu była dość pofałdowana, częściowo przez las. Podobało mi się to. Wystartowałem trochę zachowawczo, ale później mocno przyspieszyłem. Osiągnąłem świetny wynik: 4. miejsce open (wyprzedziła mnie jedna kobieta), 1. miejsce w kategorii M3 (czyli czterdziestolatków). Piotr był 7. open (a drugi w M4). No i spodobało mi się takie bycie w czubie stawki i stawanie na podium…
Gminne Zawody Nordic Walking w Sieciechowicach
Już 3 tygodnie później nadarzyła się okazja na kolejny start. Blisko i za darmo – czego chcieć więcej? I tak wylądowaliśmy 2 lipca 2023 w Sieciechowicach (gmina Iwanowice). Po poprzednich zawodach miałem spore bóle mięśniowe przez kilka dni. Nic dziwnego: podczas szybkiego marszu z kijkami mięśnie inaczej pracują niż podczas biegu. Niesiony emocjami z Zawady, 25 czerwca zrobiłem 10-kilometrowy trening z kijami. Co prawda w umiarkowanym tempie (średnio 8m 40s na kilometr), ale zawsze coś. Okazało się, że tamte zawody plus ów trening przydały się, bo w Sieciechowicach szło mi się doskonale. No i po zawodach nie miałem już takich “zakwasów”.
Organizacja pierwszych Gminnych Zawodów Nordic Walking była bez zarzutu. Bazą zawodów był Zespół Dworsko – Parkowy. Bardzo sympatyczna miejscówka: mnóstwo zieleni, dużo miejsca.
Przygotowano dwie trasy: wręcz sprinterską na 1 kilometr i drugą na 4,6 km. W praktyce okazało się, że ta dłuższa miała blisko 4,9 km (mi i Piotrowi pokazało 4,89). Na naszym dystansie wystartowało 55 osób: 42 panie i 13 facetów.
Piotr mnie ostrzegał…
Przed startem Piotr nastawił mnie mentalnie mówiąc: “Tadeusz jest trochę lepszy od nas, raczej nie mamy z nim szans. No i Adam to dobry zawodnik. Ale reszta chyba do pokonania. Być może będzie tak, że we czterech wyskoczymy na czoło i tak zostanie do mety.” Cóż, okazało się, że brat miał sporo racji: faktycznie rywalizacja rozegrała się między nami czterema, gdzie czwarty doszedł do mety 1m i 22s za zwycięzcą, a piąta osoba (pierwsza kobieta – Iwona – brawo!) straciła już prawie 3 minuty (2:56). Piotr jednak pomylił się odnośnie kolejności na mecie…
Porządnie się rozgrzałem, dlatego teoretycznie mogłem szybko wystartować. Mam jednak pewien problem na zawodach nordikowych: po starcie idę relatywnie wolno i dopiero po kilku minutach łapię odpowiedni rytm. A jest to uciążliwe, ponieważ jeśli jest kilku zawodników o podobnych możliwościach i niemal tym samym tempie chodu, to jeśli zrobi się między nimi różnica kilkudziesięciu metrów, to może być ciężka do odrobienia. Tak było i tym razem. Ustawiliśmy się z Piotrem w czubie na linii startu, ale już po pierwszych kilkudziesięciu metrach traciłem do przodującego Adama kilkanaście metrów (on z kolei startuje jak rakieta). Po kilkuset metrach było już kilkadziesiąt metrów straty. Wyprzedzał mnie także Tadeusz, a Piotr był zaraz za mną.
Gdy już złapałem swój rytm – a nastąpiło to chyba na pierwszym podejściu – szybko wyprzedziłem Tadeusza i miałem przed sobą tylko Adama. Wydawał się być poza moim zasięgiem. Sadził długie susy. Zauważyłem jednak, że jego przewaga już nie rośnie, jest stała. Próbowałem przyspieszać. Szczególnie pod górę. Moim problemem obecnie nie jest wydolność (tę mam wytrenowaną przez bieganie), ale szybkie przebieranie nogami. Jednak tego dnia świetnie mi się szło, a kadencję miałem naprawdę niezłą.
Piotr i Tadeusz zostali nieco z tyłu, ale niewiele (kilkadziesiąt metrów, później już ponad 100). Do Adama miałem coraz mniej. Na czele wyścigu jechał motor policyjny, a obok lidera dodatkowo strażak na rowerze. Usłyszałem, jak w rozmowie ze strażakiem Adam wspomniał, że nie czuje się mocno dziś na górkach. Tego mi było trzeba! W tym momencie uwierzyłem, że mogę go dogonić. Kilka chwil później zrównaliśmy się i zacząłem go wyprzedzać. Zastosowałem prostą taktykę: gdy doganiasz przeciwnika, nie próbuj iść czy biec z nim, lecz zrób wszystko, bo go wyprzedzić i uciec mu. Choćby miało Cię to kosztować mnóstwo sił. Pamiętaj, że każdemu jest ciężko. Jednak Twój rywal nie wie, jak się czujesz, ile masz energii, na co Cię stać. Sam fakt, że go dogoniłeś sprawia, iż jego wiara we własne siły maleje. A jeśli nie tylko go dogonisz, ale zaczniesz szybko mu uciekać, to jest szansa, że jego morale całkowicie legną w gruzach.
Udało się. Zacząłem zwiększać przewagę. Ani przez chwilę nie odpuszczałem. Bycie na czele stawki uskrzydlało mnie. Możesz powiedzieć, że to tylko wiejskie zawody. Dla mnie jednak to były wspaniałe chwile. Serce waliło mi jak oszalałe (średnie tętno aż 166). Przebierałem nogami najszybciej, jak potrafiłem. Co jakiś czas obracałem się, by się upewnić, że Adam mnie nie dogania.
Nie wiem, czy moja szarża na pozycję lidera tak podkopała motywację Adama, czy po prostu miał gorszy dzień lub słabszą formę w tym czasie. Okazało się, że Piotr nie tylko uciekł Tadeuszowi, ale dogonił i finalnie przegonił Adama.
Finisz. Byłem zmęczony, zgrzany od słońca, ale bardzo szczęśliwy. Wpadłem na metę. Gdy schylałem się, jak zakładano mi medal na szyję, prawie się przewróciłem. 50 sekund po mnie na metę wpadł Piotr. Brawo, bracie! Trzeci był Adam (8s za Piotrem), czwarty Tadeusz (24s za Adamem), a piąta Iwona – wygrywając o sekundę finisz z Grzegorzem. Oto oficjalne wyniki.
To był nasz dzień. Bracia Krzyworączka zdobyli dwa pierwsze miejsca. Pyszny posiłek od organizatorów, bogaty pakiet nagród, piękny puchar. Zawody idealne. Wręcz wymarzone.
I co teraz? Biegaczem jestem przeciętnym (choć coraz lepszym), a nordikowcem mógłbym być chyba całkiem niezłym. Na tych zawodach miałem średnie tempu 6m 46s na kilometr. Najlepsi w Polsce chodzą o minutę szybciej. Być może z nimi nigdy nie miałbym szans, ale zapewne specjalizując się w tym sporcie, chyba zszedłbym do poziomu 6m 10s, może 6m 20s. Pozwalałoby to często wygrywać mniejsze zawody, bardzo często stawać na podium tych większych, a na mistrzostwach Polski być w czubie. I nawet podoba mi się nordic walking. Jednak kocham bieganie. A nie można robić wszystkiego (czas). Świetnym rozwiązaniem byłoby trenowanie średnio raz w tygodniu z kijami i okazjonalne startowanie w zawodach. Ponieważ podczas marszu z kijkami pracują nieco inne mięśnie niż podczas biegania, najpewniej takie podejście zaowocowałoby także nieco szybszym bieganiem. Same plusy. Tylko nie wiem, czy wystarczy mi czasu. I zapału. Czas pokaże.
W odpowiedzi na “Zawody Nordic Walking w Sieciechowicach i bracia na podium”
No zawody udały się idealnie 🙂 Wszystko zagrało: pogoda, fajna trasa, nagrody, atmosfera, no i przede wszystkim nasze wyniki 🙂 Kiedyś wspomniałem, że biegaczowi dobrze jest czasem ponordikować, bo inne mięśnie pracują trochę i chyba dokonuje się poprzez taki chód ogólne wzmocnienie ciała. Co potem procentuje przy bieganiu. Z doświadczenia wiem, że dobrzy biegacze po przejściu na nordic od razu prezentują niezły albo bardzo dobry poziom. A to właśnie z uwagi na dużą wydolność wyrobioną podczas biegu. Miejmy nadzieję, że to nie ostatni taki dobry występ Braci Krzywych 🙂