Pandemia trwa już w Polsce ponad rok. Najpierw byliśmy przerażeni i większość z nas trzymała się na baczności. Obecnie kilkadziesiąt procent Polaków ma wywalone na przestrzeganie jakichkolwiek obostrzeń i zasad. Efekt jest prosty do przewidzenia: trzecia fala koronawirusa ma się doskonale.
Postanowiłem przygotować 10 wpisów na blogu związanych z covid-19 i tym, co robię (lub nie), by powstrzymać pandemię. Tak, dobrze przeczytałeś: by powstrzymać pandemię. Uważam, że każdy z nas jest w jakimś stopniu odpowiedzialny za jej przebieg. Dlatego chcę dać przykład, jak można podejść do tego tematu. Mój osobisty przykład. Nie żadne teoretyzowanie – ja tak po prostu obecnie postępuję.
Nie wiem, czy moje rady trafią do kogokolwiek. Czy kogoś przekonają. Jeśli jednak choć jedna osoba mniej się zarazi, mój czas poświęcony na te wpisy nie pójdzie na marne. A jeśli mój trud jest daremny, to… trudno.
Ten cykl artykułów obejmie 10 elementów. Dziś pierwszy z nich.
#1 Noszę maseczkę
Na temat maseczek krążą różne opinie. Jedni twierdzą, że nic nie dają. Inni, że nawet szkodzą. Jeszcze inni wierzą w moc maseczek i są ich zwolennikami. Moje zdanie na temat noszenia maseczek jest następujące:
Jakakolwiek osłona ust i nosa coś daje
Powód jest prosty: jeśli kichniesz czy kaszlniesz, to kropelki z ust i nosa nie polecą w zasadzie nigdzie, bo zatrzymają się na chuście, szaliku czy maseczce. Ile dają maseczki? Ciężko powiedzieć. Zresztą jest tak wiele zmiennych, że można by na ten temat doktorat napisać. Są przecież przeróżne maseczki i inne elementy ochronne, różnie się zużywają, różnie działają już nawet po kilku czy kilkunastu minutach od założenia (czyli mamy ochronę zmienną w czasie), różnie je nosimy, różną mają szczelność, inaczej ma się sytuacja w zamkniętym pomieszczeniu a inaczej na otwartej przestrzeni. Załóżmy, że maseczki pomagają tylko w 10 %, tzn. jeśli wszyscy byśmy je prawidłowo i sumiennie nosili, to o 10 % mniejsza byłaby transmisja wirusa (w porównaniu do całkowitego zaprzestania ich stosowania). Ktoś powie, że to tyle, co nic. A ja powiem: umrze mniej osób. I to dla mnie wystarczający argument za tym, by nosić maseczkę.
Nie na otwartej przestrzeni bez ludzi
Uważam, że na otwartej przestrzeni i przy małym natężeniu ludzkim, noszenie maseczki nie ma żadnego sensu. Żadnego. Natomiast gdy pojawia się w tej samej przestrzeni więcej osób, robi się problematycznie. Niby jest otwarta przestrzeń i mnóstwo powietrza, a do tego owo powietrze nie stoi w miejscu i się wymienia. Problem może pojawić się wtedy, gdy:
- ktoś kichnie lub kaszlnie na kogoś;
- będzie prawdziwy ścisk ludzki, tłum.
Rozsądek zatem podpowiada, że powinniśmy:
- oddychać pełną piersią bez maseczki na otwartej przestrzeni, jeśli jesteśmy sami (czy z domownikami, np. na spacerze);
- dać sobie spokój z maską, jeśli uprawiamy samotnie sport (np. bieganie czy rower);
- jeśli pojawi się więcej osób, być gotowym na założenie maseczki – dla ochrony innych przed nami, bo nikt z nas nie może mieć pewności, że akurat w tej chwili nie przechodzi kowida i nie zaraża.
Wiem, że owa granica jest płynna i każdy z nas może mieć wątpliwości, kiedy już zakładać na twarz osłonę, a kiedy jeszcze nie. Ale albo będziemy zachowywali się odpowiedzialnie i ograniczymy transmisję wirusa, albo rządzący zamkną nas całkiem w domach i mieszkaniach, bo szpitale już są przepełnione.
Maseczka w zamkniętej przestrzeni
Tutaj nie mam wątpliwości: będąc w sklepie, w jakimś budynku, w przychodni czy aptece, zawsze mam maskę na ustach i nosie. Bez wyjątku. Niestety w zamkniętej przestrzeni jest bardzo ograniczona wymiana powietrza i wirus się „kumuluje”. Dlatego unikajmy przebywania z innymi w zamkniętych pomieszczeniach. Ograniczmy je do minimum.
Jestem solidarny i daję dobry przykład
Uważam, że zasady covidowe powinny nas wszystkich dotyczyć w takim samym stopniu. Większość z nas nie lubi noszenia maseczki. To oczywiste i zrozumiałe. Zastanów się jednak: jeśli noszenie maseczek przez nas wszystkich miałoby uratować choć jedną osobę, nosiłbyś? A jeśli miałoby uratować, powiedzmy, 100 osób, to co? A jeśli 1000? A jeśli kilka tysięcy? Zachęcam do myślenia w ten sposób, nie tylko o własnej wygodzie.
Maseczki jednorazowe lub wielorazowe
Używam głównie maseczek jednorazowych. Kosztują niewiele. Za sztukę płacimy 20-30 groszy. Załóżmy, że będziesz zużywał statystycznie jedną dziennie. Mnożąc to przez 30, otrzymujemy 6-9 zł. Dużo? Bez żartów.
Maseczkę zakładam z reguły tylko raz. Wyjątek może stanowić sytuacja, gdy wychodzę tego samego dnia więcej niż raz „do ludzi” i są to krótkie kontakty z maseczką. Np. wchodzę do apteki na kilka minut. Przesadą byłoby wyrzucenie nowej maseczki po takiej wizycie. Więc jeśli godzinę później idę na zakupy, to zakładam tę samą maskę. Natomiast raczej nie robię tego na drugi dzień. Powód: wydychając powietrze, wyrzucamy z siebie przeróżne bakterie i inne drobnoustroje. Osiadają na maseczce i mogą tam mieć potencjalnie dobre środowisko do namnażania się. I jeśli tak się stanie (namnożą się), a na drugi dzień założę tę maseczkę, to ryzykuję własne zdrowie. Pamiętajmy, że to są maseczki jednorazowe. I tak ich używajmy: jednorazowo.
Można używać maseczek materiałowych wielorazowych. Takie postępowanie jest co prawda ekologiczne, ale wymusza na nas codziennie pranie. No albo można mieć kilka takich maseczek i prać zbiorczo co kilka dni. Niech każdy robi tak, jak mu wygodnie.
Podsumowanie
Choć uważam, że maseczki dają niewiele, to i tak warto podjąć ten niewielki w sumie wysiłek ich noszenia. Bo powstrzymanie epidemii koronawirusa musi być efektem złożenia w całość wielu puzzli. Maseczki są jednym z nich. Noszę maseczkę, bo chcę powstrzymać epidemię. Bo dbam o siebie i o innych.
0 komentarzy