Dziwny jest ten świat, w którym autorytetów i prawdziwych idoli jak na lekarstwo. Cóż, Scott Jurek ma we mnie fana. Człowiek nieco szalony, zawsze uśmiechnięty, pomocny i przyjacielski. Nic dziwnego, że jest powszechnie lubiany w światku biegowym. Pierwszą jego książkę łyknąłem jakiś czas temu (“Jedz i biegaj”). Teraz przyszła pora na “Północ. Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów”. Co w niej znajdziesz? Czy warto po nią sięgnąć? Słów kilka ode mnie poniżej.
Kosmiczny pomysł
Scott wpadł na pomysł, by ustanowić FKT (z ang. fastest known time, czyli najszybszy znany czas) na trasie liczącej… 3540 kilometrów. I to nie płaskiej trasie, bo mającej łącznie ponad 150 km przewyższeń. Kosmos, co? No tak, nie było to zadanie dla zwykłego zjadacza chleba. Co prawda całkiem sporo osób porywa się na tę trasę, ale najczęściej po to, by ją przejść. Natomiast Jurker – jak to on – zapragnął pobić rekord na Szlaku Appalachów.
Kim jest Scott Jurek?
Urodzony w 1973 roku, czyli w tym samym roku, co mój brat Piotr. Ma polskie korzenie. Warto zaznaczyć, że jego nazwisko czytamy jako “Dżurek” (sam sobie tego życzy). Jest jednym z najlepszych ultramaratończyków wszech czasów. Wygrał niemal wszystko w tym sporcie, ustanowił też mnóstwo rekordów. Zwyciężył m.in. Hardrock Hundred, Badwater Ultramarathon, Spartathlon czy Western States 100 Mile Endurance Run. Dodajmy, że ten ostatni wręcz zdominował triumfując aż 7-krotnie. Od 1997 jest wegetarianinem, a od 1999 weganinem. Jeśli ktoś Ci mówi: “jedz mięso, bo nie będziesz miał siły”, powiedz mu, żeby poczytał o wyczynach Jurkera.
“Północ. Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów” – emocje do ostatniej strony
“Północ” jest relacją z przygody biegowej, jakąś zafundowali sobie państwo Jurkowie. Scott biegł, a jego żona – Jenny (JLu, jak mówi o niej Jurker) – stanowiła jednoosobowy zespół wsparcia. Podróżowała za Scott’em Czarnym Zamkiem (tak ochrzcili swojego vana), dbała o niego, wspierała. Co ciekawe, w książce mamy naprzemienną relację Jurkera i JLu. Świetnie czyta się coś takiego! Ich perspektywy z jednej strony są zupełnie różne, a z drugiej – magicznie połączone: miłością, przyjaźnią, pasją, wspólnym celem.
Ów specyficzny pamiętnik z wyprawy opisuje ją dzień po dniu. Podróż zaczyna się dość dramatycznie: Scott ma kłopoty zdrowotne i kontynuacja wyzwania stoi pod znakiem zapytania. Jego wiara i chęć zwycięstwa są jednak tak silne, że przezwycięża trudności i napiera. Mało śpi, większość doby stanowi wędrówka. Początkowy plan na złamanie rekordu legnie w gruzach, a kilka dni zapasu czasowego topnieją do kilku godzin. Do ostatniego dnia trwa walka o rekord. Naprawdę książka trzyma w napięciu, wspaniale się ją czyta.
Scott spotyka na swojej drodze wiele osób. Czasem są to przypadkowi ludzie, którzy obserwują jego wyzwanie w Internecie (Jurker ma ze sobą GPS, by można go śledzić on-line i by nie został oskarżony o jakieś manipulacje przy próbie bicia rekordu trasy). Innym razem są to jego dobrzy przyjaciele, którzy odcinkami biegną i maszerują razem z nim.
Kojarzysz może film oparty na faktach p.t. “127 godzin”? Opowiada przygodę człowieka, który przez tytułowe 127 godzin walczy o życie po tym, jak głaz przygniótł mu rękę i nie może się oswobodzić. W końcu scyzorykiem odcina sobie prawą kończynę, ratując się w ten sposób. Ów mężczyzna to Aron Ralston. On także biegnie z Jurkerem! Co za historia.
Heroizm Jurkera jest opisany bardzo szczegółowo. Podtytuł książki (“Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów”) dobrze oddaje jej przekaz. Scott przechodzi niezwykłą przemianę. Na co dzień jest przemiłym facetem, którego uwielbiają rzesze ludzi. Na szlaku stał się niemal… zwierzęciem. Skrajne wycieńczenie obudziło w nim różne instynkty. Potrafił wulgarnie odburknąć przypadkowo spotkanemu turyście, gdy ten spytał o samopoczucie Scott’a. Czasem jadł brudnymi rękoma. Spojrzenie miał dzikie, nieobecne. To wszystko sprawiło, że dokonała się w nim pewnego rodzaju przemiana: z normalnego człowieka w dzikie zwierzę kierowane instynktami, a potem na powrót w człowieka, ale już nieco innego. Stał się mocniejszy, dojrzalszy. Teraz mamy jeszcze lepszego Jurkera.
Podsumowanie
Książka “Północ. Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów” jest niezwykła. Nie jest to podręcznik o bieganiu. Nie są to rady, jak truptać ultramaratony, choć napisała ją jedna z legend tego sportu. Jest to książka w zasadzie przygodowa. Jest o tym, do czego może dojść zdeterminowany człowiek. Można by rzec, że owa wyprawa i porwanie się na rekord Szlaku Appalachów to odpowiedź Scott’a Jurka na kryzys wieku średniego. Cóż, jeśli tak mamy walczyć z kryzysem po 40-tce, to jestem ZA! W pewnym sensie utożsamiam się ze Scott’em, bo zacząłem biegać przed czterdziestką – być może to była moja odpowiedź na pierwsze oznaki starzenia się. I z każdym rokiem kocham to coraz bardziej (bieganie – nie starzenie się :-)).
Lekturę polecam każdemu biegaczowi, bez wyjątku. Jest inspirująca, wciągająca, nie sposób się przy niej nudzić. Lekkie pióro autorów sprawia, że ciężko się od niej oderwać. Myślę, że także ludzie nie biegający śmiało mogą po nią sięgnąć. Być może zapragną po jej wchłonięciu wyruszyć na szlak. Jeśli nie biegiem, to marszem. Jeśli nie w Appalachy, to na przykład w Bieszczady lub Góry Stołowe.
Scott, do zobaczenia kiedyś na szlaku!