Kategorie
Ciekawe miejsca

Szczyt Turbacza w zimie = śnieżny raj

Zapowiadała się ładna pogoda w weekend, więc postanowiliśmy zrobić sobie małą wycieczkę w góry. Wybór padł na najwyższy szczyt Gorców, czyli Szczyt Turbacza (1310 m n.p.m.). Z domu (Zielonki na północy Krakowa) mieliśmy do przejechania około 100 km. Na tyle mało, że postanowiliśmy zrobić to w jeden dzień (bez noclegu). Choć wyjazd i przyjazd w sobotę nie jest najprzyjemniejszy: ruch na drogach jest duży, czasem trzeba postać w korku. Jeśli tylko masz taką możliwość, to jedź na wycieczkę w dniach poniedziałek – czwartek. Zyskasz także więcej miejsca na szlakach i w schroniskach.

Dojazd w góry
Z Krakowa dojazd nie jest zbyt fajny, bo trzeba podążać cieszącą się złą sławą “Zakopianką”. W tygodniu jest OK, ale w weekend korki są zawsze. Jeśli uda Ci się przejechać 100 km w 2 godziny, to możesz uznać to za sukces (źródło: www.google.com/maps).

Postanowiliśmy zrobić trasę: Schronisko PTTK Stare Wierchy -> Schronisko PTTK im. Władysława Orkana na Turbaczu. Zaparkowaliśmy we wsi Obidowa. Parking płatny 10 zł, więc nie tak wiele, jak na “góralskie standardy”.

Obidowa - parking
Pod samo schronisko “Stare Wierchy” nie podjedziesz. No, może jeśli masz auto terenowe z wielkim prześwitem i spore umiejętności, to możesz próbować szczęścia (odradzam!). Dlatego zaparkowaliśmy samochód we wsi Obidowa i ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę schroniska (źródło: www.google.com/maps).

Z parkingu do schroniska “Stare Wierchy” prowadzi zielony szlak. Do pokonania mieliśmy 1,5 km, niemal cały czas bardzo stromo pod górę. Dobra rozgrzewka na początek wędrówki.

Zielony szlak do Starych Wierchów
1,5 km i prawie 200 m w górę. Naprawdę strome podejście. Szczególnie w zimie wolno się idzie, bo bywa ślisko. Śniegu nie brakowało (źródło: www.google.com/maps).

Byliśmy w trójkę: Tomek (syn), Gosia (żonka) i ja. Odpowiednio ubrani, z plecakami z prowiantem, kilkoma ciuchami na ewentualne przebranie, czołówkami na wszelki wypadek (przydały się!), raczkami i paroma innymi drobiazgami. Spacer pod górkę do schroniska zajął nam pół godziny.

Trasa na Szczyt Turbacza
Niecałe 7 kilometrów w jedną stronę, ale w warunkach zimowych jest to pewne wyzwanie. Najpierw wspinaczka prawie 350 metrów, a później zejście w drodze powrotnej.

Pod schroniskiem spotkaliśmy się ze szwagrem z dziećmi oraz Gosi kuzynką z synem i taką dość sporą ekipą (11 osób) ruszyliśmy malowniczym czerwonym szlakiem na Szczyt Turbacza.

Nartostrada na Szczyt Turbacza
Na pewnym odcinku szliśmy nartostradą (trasa do narciarstwa biegowego). Dwa tory po bokach, a środkiem piesi turyści. Trzeba uważać na niekiedy mocno rozpędzonych narciarzy.

Trasa była bardzo przyjemna: najczęściej pod nogami mieliśmy ubity śnieg. Czasami zdarzyło się, że noga zapadła się 30-50 centymetrów. Generalnie szlak bardzo bezpieczny, nawet dla młodszych miłośników gór.

Ośnieżony szlak górski
Ścieżka była dość wąska i mijanie się z innymi turystami wymagało czasem zejścia na bok.
Gosia podziwia widoki
Gosia podziwia widoki. Oj, było czym nacieszyć oczy. Pogoda dopisała. Słońce, błękitne niebo, zero wiatru. Dzień idealny.

W drodze na szczyt czasem mijali nas biegacze górscy, oczywiście inni piesi turyści, czasem miłośnicy dwóch kółek, no i oczywiście nart biegowych.

Skuter śnieżny na szlaku
Trafił się także medyczny skuter śnieżny, a może raczej quad na gąsienicach.

Do schroniska na Turbaczu można dojść łagodniejszą trasą narciarską, albo nieco zboczyć i zahaczyć o Szczyt Turbacza. Oczywiście postanowiliśmy zdobyć tę górę. Na szczycie mieliśmy wręcz bajkowy krajobraz.

Szczyt Turbacza w zimie
Szczyt Turbacza w zimie. Bajkowy krajobraz, niczym z jakiejś krainy śniegu i lodu.
Tomek podnosi śnieg
Tomek wyciska śnieżno – lodową bryłę. Cóż, trzeba trenować także w trakcie wyprawy po górach.
Paweł Krzyworączka na Szczycie Turbacza
Wbiłem sobie kierunkowskaz do głowy. Dosłownie. By jak najdłużej zachować w pamięci ten dzień i widoki.
Paweł z Gosią na Szczycie Turbacza
Paweł z Gosią na Szczycie Turbacza. Słońce tak przygrzewało, że co chwilę ściągałem czapkę (mimo tego, że była to cieniutka mycka do biegania). Mróz i słońce – świetna kombinacja.
Schronisko na Turbaczu
Schronisko na Turbaczu. Całkiem spore. W weekend mnóstwo ludzi. Jedzenie bardzo dobre. Ceny akceptowalne.
Pod schroniskiem
Pod schroniskiem. Z Tomkiem i jego kuzynem Filipem.
Gosia się opala w górach
Gosia się opala. A może tylko pozuje do zdjęcia. W każdym bądź razie wyraźnie szczęśliwa.
Potwór śnieżny na szlaku
Potwór śnieżny na szlaku. W sumie dość łagodny. Chyba.
Góry o zachodzie słońca
W drodze powrotnej. Słońce powoli zachodzi. Widok na Tatry niesamowity. Szczyty górskie wyglądają jak grzbiet gigantycznego smoka.

Przyjechaliśmy na miejsce o godzinie 11.00. Pół godziny później byliśmy pod schroniskiem na “Stare Wierchy”. Wejście na Szczyt Turbacza i do schroniska na Turbaczu zajęło nam około 2,5 godziny. Na miejscu jakąś godzinę zabawiliśmy, bo trzeba było chwilkę odstać w kolejce po jedzenie, odżywić się porządnie i chwilę odpocząć. Powrót był szybszy, bo mocno z górki, ale zastał nas zmrok, więc musieliśmy iść ostrożnie z latarkami czołowymi na głowach. Zeszło jakieś 1,5 godziny do Starych Wierchów i kolejne kilkanaście minut do auta. Ruszyliśmy w drogę powrotną chwilę po 18.00. Spędziliśmy zatem w górach nieco ponad 7 godzin. W tym czasie przeszliśmy dokładnie: 1,5 + 6,8 + 6,8 + 1,5 = 16,6 km. Kawał chodzenia! Wyszło tego dnia ponad 30 tysięcy kroków na naszych opaskach i zegarkach sportowych. Świetna górska przygoda. Polecam!

Autor: Paweł Krzyworączka

Jestem właścicielem bloga krzyworaczka.pl.
Lubię sport. Więcej o mnie znajdziesz tutaj: krzyworaczka.pl/o-mnie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *