„Urodzony mistrz” („Born a champion”) to udany film o sportach walki. Warto.

| 1 maja 2022 | Filmy | 2 Komentarze

Ten film na HBOmax obejrzałem w sumie dość przypadkowo. Nawet tego wieczoru miałem już nic nie oglądać. Ale przed pójściem do wyrka rzuciłem jeszcze okiem na listing filmów i serwis podpowiedział mi „Urodzonego mistrza”. Przeczytałem krótki opis i włączyłem testowo. Efekt: przez jakieś 100 minut nie mogłem się oderwać. Bomba!

Niby dość oklepany temat, ale świetnie podany (reżyseria: Alex Ranarivelo; scenariusz: Sean Patrick Flanery / Alex Ranarivelo). Mamy mistrza w brazylijskim jiu-jitsu (Sean Patrick Flanery jako Mickey), który dla zapewnienia rodzinie przyszłości finansowej staje do turnieju MMA (z ang. mixed martial arts, czyli mieszane sztuki walki). Idzie jak burza, jednak w finale zostaje pokonany przez młodego zawodnika Blaine’a. Mickey kończy mocno poturbowany i w zasadzie kończy karierę w sportach walki. Od teraz prowadzi spokojne życie, a swoją misję uczenia jiu-jitsu realizuje po godzinach pracy, pokazując co nieco młodym adeptom.

Mijają lata. Pewnego dnia jeden chłopak odkopuje kasetę wideo z nagraniem wspomnianego turnieju. Film zostaje upubliczniony w mediach społecznościowych i rozpętuje się prawdziwa burza. Internauci są zdania, że Mickey przegrał przez nieczyste zagranie rywala i że oczekują rewanżu, który ostatecznie rozstrzygnie, kto jest lepszy. Reszty możesz się domyślić, bo jest raczej klasyczna.

Film „Urodzony mistrz” ogląda się doskonale z wielu powodów:

  • Świetny główny bohater, którego nie da się nie lubić. Facet z zasadami, kręgosłupem moralnym ze stali.
  • Fajnie pokazano wątek miłosny i wielkie uczucie od pierwszego wejrzenia.
  • Gra aktorska jest na bardzo dobrym poziomie. Nie tylko Sean Patrick Flanery jest ozdobą tego filmu. Mamy także doskonałego Dennisa Quaida (w roli Masona – organizatora turnieju), piękną Katrinę Bowden (żona Mickey’a – Layla), czy Maurice’a Compte (największy przyjaciel głównego bohatera – Rosco).
  • Bardzo dobrze pokazane są pojedynki, ale i treningi. Nie ma przesady, wszystko wygląda bardzo realistycznie.

Film polecam każdemu – nie tylko miłośnikom sportów walki, jiu-jitsu czy MMA. Poniekąd jest to melodramat, więc dobry też do obejrzenia we dwoje. Naprawdę świetne kino, wchodzi jednym tchem, ciężko się oderwać. Najpewniej kiedyś wrócę do „Urodzonego mistrza”.

2 komentarze

  1. Piotr "Krzywy-senior" Krzyworączka

    Poleciłeś, to też obejrzałem. I się nie zawiodłem. Niby wszystko już było i scenariusze są z reguły oklepane, ale czasem to ” coś” sprawia, że film się dobrze ogląda. Jednym z atutów tego filmu jest dla mnie nietypowa sztuka walki. Bo z reguły mamy na filmach walki mordobicie „a la” Van Damme. A tutaj brazylijskie zapasy, a może raczej MMA ale z większym naciskiem na zapasy, zamiast boksu i kopania. I do tego główny bohater – prosty chłop, któremu czasem brakuje na przysłowiowe rachunki, ale ma pasję – czyli swoją sztukę walki. To coś czyni go wyjątkowym.

    Odpowiedz
    • Paweł Krzyworączka

      @Piotr,
      zgadzam się: zapasy wymiatają. A do tego nie ma tutaj lipy, bo główny bohater / aktor osobiście występuje w pojedynkach. Można pozazdrościć sylwetki, sprawności, formy i umiejętności.

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *