Ten film na HBOmax obejrzałem w sumie dość przypadkowo. Nawet tego wieczoru miałem już nic nie oglądać. Ale przed pójściem do wyrka rzuciłem jeszcze okiem na listing filmów i serwis podpowiedział mi „Urodzonego mistrza”. Przeczytałem krótki opis i włączyłem testowo. Efekt: przez jakieś 100 minut nie mogłem się oderwać. Bomba!
Niby dość oklepany temat, ale świetnie podany (reżyseria: Alex Ranarivelo; scenariusz: Sean Patrick Flanery / Alex Ranarivelo). Mamy mistrza w brazylijskim jiu-jitsu (Sean Patrick Flanery jako Mickey), który dla zapewnienia rodzinie przyszłości finansowej staje do turnieju MMA (z ang. mixed martial arts, czyli mieszane sztuki walki). Idzie jak burza, jednak w finale zostaje pokonany przez młodego zawodnika Blaine’a. Mickey kończy mocno poturbowany i w zasadzie kończy karierę w sportach walki. Od teraz prowadzi spokojne życie, a swoją misję uczenia jiu-jitsu realizuje po godzinach pracy, pokazując co nieco młodym adeptom.
Mijają lata. Pewnego dnia jeden chłopak odkopuje kasetę wideo z nagraniem wspomnianego turnieju. Film zostaje upubliczniony w mediach społecznościowych i rozpętuje się prawdziwa burza. Internauci są zdania, że Mickey przegrał przez nieczyste zagranie rywala i że oczekują rewanżu, który ostatecznie rozstrzygnie, kto jest lepszy. Reszty możesz się domyślić, bo jest raczej klasyczna.
Film „Urodzony mistrz” ogląda się doskonale z wielu powodów:
- Świetny główny bohater, którego nie da się nie lubić. Facet z zasadami, kręgosłupem moralnym ze stali.
- Fajnie pokazano wątek miłosny i wielkie uczucie od pierwszego wejrzenia.
- Gra aktorska jest na bardzo dobrym poziomie. Nie tylko Sean Patrick Flanery jest ozdobą tego filmu. Mamy także doskonałego Dennisa Quaida (w roli Masona – organizatora turnieju), piękną Katrinę Bowden (żona Mickey’a – Layla), czy Maurice’a Compte (największy przyjaciel głównego bohatera – Rosco).
- Bardzo dobrze pokazane są pojedynki, ale i treningi. Nie ma przesady, wszystko wygląda bardzo realistycznie.
Film polecam każdemu – nie tylko miłośnikom sportów walki, jiu-jitsu czy MMA. Poniekąd jest to melodramat, więc dobry też do obejrzenia we dwoje. Naprawdę świetne kino, wchodzi jednym tchem, ciężko się oderwać. Najpewniej kiedyś wrócę do „Urodzonego mistrza”.
Poleciłeś, to też obejrzałem. I się nie zawiodłem. Niby wszystko już było i scenariusze są z reguły oklepane, ale czasem to ” coś” sprawia, że film się dobrze ogląda. Jednym z atutów tego filmu jest dla mnie nietypowa sztuka walki. Bo z reguły mamy na filmach walki mordobicie „a la” Van Damme. A tutaj brazylijskie zapasy, a może raczej MMA ale z większym naciskiem na zapasy, zamiast boksu i kopania. I do tego główny bohater – prosty chłop, któremu czasem brakuje na przysłowiowe rachunki, ale ma pasję – czyli swoją sztukę walki. To coś czyni go wyjątkowym.
@Piotr,
zgadzam się: zapasy wymiatają. A do tego nie ma tutaj lipy, bo główny bohater / aktor osobiście występuje w pojedynkach. Można pozazdrościć sylwetki, sprawności, formy i umiejętności.