Niby lubię filmy „więzienne”. Seriale już nieco mniej. Jakiś czas temu próbowałem obejrzeć „Orange is the new black” i… nie dałem rady – po iluś odcinkach odpuściłem (choć mam zamiar wrócić za jakiś czas). Z pewną rezerwą podszedłem także do „Uwiezionych” (tytuł oryginalny: „Vis A Vis”). I? Nie zawiodłem się. Serial wymiata.
Seriale więzienne z reguły są dość podobne. Są osadzeni lub osadzone, to oczywiste. Tutaj akurat mamy do czynienia z samymi kobietami (więzienie dla kobiet). Są próby ucieczki, wiadomo. Jest przemoc więzienna, narkotyki, szmuglerstwo. Skoro wszystkie seriale tego typu są do siebie podobne, jak zrobić coś dobrego? Myślę, że kluczowe jest odpowiednie zarysowanie bohaterów. I to się Hiszpanom udało (twórcy: Daniel Écija, Esther Martínez Lobato, Álex Pina i Iván Escobar). I to bardzo udało.
Co ciekawe, przynajmniej moim zdaniem, główna bohaterka (Macarena, grana przez Maggie Civantos) wcale nie jest najlepszą aktorką w serialu. Numerem jeden jest postać Zulemy (Najwa Nimri), kobiety z niebywałym wręcz charakterkiem. Także postać Saray (Alba Flores), grana przez aktorkę znaną wielu widzom ze znakomitego serialu „Dom z papieru” (tytuł oryginalny: „La casa de papel”; Netflix; od 2017 do teraz), jest świetnie zarysowana. Co ważne, w serialu poznamy historie wielu osadzonych. A są one naprawdę ciekawe. Do tego świetne sylwetki strażników i obrzydliwy, ale rewelacyjnie zagrany „nadworny lekarz”.
„Uwięzione” to mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji. Nie sposób się nudzić. Nie jest to jednak film np. dla mojej żonki, bo dużo w nim przemocy. Oczywiście wulgaryzmów także nie brakuje. Także seksu. Netflix oznaczył serial jako 16+, ale myślę, że można by go zrobić 18+. Nie wiem, czy bym chciał, żeby moja córcia już za rok go oglądała…
Kolejny raz Hiszpanie stanęli na wysokości zadania. Będę na blogu recenzował różne filmy i seriale właśnie hiszpańskie, bo chyba trochę zadłużyłem się w ich produkcjach. Mają coś w sobie. W dużym uproszczeniu można by powiedzieć, że hollywoodzkie produkcje skupiają się głównie na fajerwerkach i patosie, a hiszpańskie – na ciekawym scenariuszu i świetnie zarysowanych postaciach. To lubię.
Nie chcę spojlerować, dlatego nie będę nic pisał o wydarzeniach z serialu. Nie żałuję ani minuty poświęconej na oglądanie. Co ważne i kluczowe, choć serial ma 4 sezony, to żaden nie odstaje (moim zdaniem) od pozostałych. Warto dodać w tym miejscu, że jest to największa bolączka większości seriali: z każdym sezonem jest coraz gorzej, a czasami trzeba przerwać oglądanie, bo… no nie da rady dłużej się biczować. Tutaj tego problemu nie ma, za co kolejne brawa.
Dla kogo ten serial, komu go polecam? Każdemu, kto lubi mocne, niebanalne kino, takie z charakterem. Powtórzę: jest dość brutalny (sam Netflix klasyfikuje go jako: brutalny, mocny), dlatego 16+ traktujcie jako naprawdę absolutną granicę wieku (zalecam 18+). Dodam, że nie ma dubbingu ani polskiego lektora. Trzeba czytać napisy. Jest to trochę uciążliwe, bo niewielu z nas zna hiszpański i bez czytania napisów niemal nic nie zrozumiemy (w przypadku języka angielskiego, dla wielu z nas ten problem nie istnieje). Choć można to też potraktować na plus, bo zawsze kilka słów hiszpańskich może gdzieś tam w głowie zostanie.
Podsumowując: daję ocenę 7 na 10 punktów. Nie jest to produkcja typu „must see”, ale „nice to see”. Polecam.
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback