Jakoś tak się złożyło, że choć biegam 9. sezon, to do tej pory nie miałem okazji pobiec w Wings for Life World Run. Owszem, coś tam słyszałem o tym biegu, ale ignorowałem. Aż do tego roku. Sam już nie wiem, co zwróciło moją uwagę. Pewnie jakiś post na Facebooku na którejś grupie biegowej. Gdy zajrzałem na stronę „Wingsa” i zobaczyłem „kalkulator pościgowy„, już wiedziałem, że chcę wziąć w tym udział.
A tak naprawdę powinienem zainteresować się tym eventem ze względu na jego charytatywny charakter. Cel jest szczytny: 100 % opłat za bieg poszło na badania nad rdzeniem kręgowym, aby w przyszłości pomóc w leczeniu jego urazów. Świadomość, że jesteś częścią czegoś, co może pomóc kiedyś komuś wstać z wózka jest niesamowita.
„Wings” to bieg jedyny w swoim rodzaju. W innych imprezach biegowych celem jest dobiegnięcie do mety. Tutaj jest tzw. ruchoma meta, która nas… goni. W praktyce wygląda to tak, że:
- W wielu miastach na świecie jest edycja, powiedziałbym, stacjonarna. To znaczy jest organizowany bieg masowy, w którym biorą udział tysiące osób w jednej lokalizacji. Po wystrzale startera odliczane jest 30 minut i po tym czasie rusza samochód pościgowy. Początkowo porusza się z prędkością 14 km/h, by co pół godziny przyspieszać: początkowy interwał to 1 km/h (14, 15, 16, 17 i 18), a następnie mamy skok aż o 4 km/h (22, 26, 30 i 34). Tak więc z czasem ruchoma meta zaczyna dopadać kolejno biegaczy, aż zostanie tylko zwycięzca. Oczywiście najlepszą osobę w danej lokalizacji łatwo określić, natomiast jest to nieco trudniejsze globalnie. Każdy biegacz jest śledzony przez aplikację w telefonie, dlatego w czasie rzeczywistym jest wiadomo, ile osób jeszcze ucieka przed autem pościgowym.
- Impreza ma charakter globalny, co oznacza, że dosłownie każdy – w dowolnym miejscu na świecie – może wziąć udział. Możesz pobiec samemu, albo wziąć udział w jakiejś zorganizowanej akcji. Przykładowo ja wybrałem się na Błonia w Krakowie i wystartowałem z ponad 300 innymi uczestnikami. Był to bieg z aplikacją, to znaczy nie było fizycznie nas goniącego samochodu. Każdy z nas miał przy sobie telefon i słuchawki na uszach. Uruchomiona aplikacja śledziła naszą lokalizację i na bieżąco nas informowała, jak daleko za nami jest wirtualne auto pościgowe. Gdy w końcu nas ruchoma meta dogoniła, dostaliśmy odpowiednią informację w słuchawkach i mogliśmy się zatrzymać – koniec biegu.
5 maja 2024, niedziela. Pojechałem na Błonia na rowerze. Przypiąłem jednoślad do barierki, założyłem kamizelkę biegową i poczyniłem krótką rozgrzewkę (choć sam rower jest niemal doskonałą i prawie wystarczającą rozgrzewką przed szybkim bieganiem). Punktualnie o godzinie 13.00 wystartowaliśmy.
Przed biegiem plan miałem następujący:
- jeśli będzie chłodno, to spróbuję przebiec 27-30 km, czyli biec ze średnią rzędu 4:52 – 5:01 min/km;
- jeśli będzie ciepło, to celem będzie minimum 20, a maksymalnie około 25 km. Zatem średnia 5:09 – 5:31.
W dniu biegu było zbyt ciepło: ponad 20 stopni i prażące słońce. W takich warunkach szaleństwem jest biec na maksa. Postanowiłem zacząć w tempie nie szybszym niż 5:00 min/km, a bliżej 5:10. No i po kilku lub kilkunastu kilometrach podjąć decyzję, czy jest z czego nieco przyspieszyć. Plany planami, a rzeczywistość napisała własny scenariusz…
Owszem, zacząłem idealnie w tempie 5 – z hakiem (pierwszy kilometr: 5:13). Ale niebawem zobaczyłem przed sobą grupkę trzech dziewczyn i kilku chłopaków lecących deko szybciej ode mnie. Postanowiłem do nich dołączyć, bo w grupie zawsze raźniej, można czasem schować się za czyimiś plecami. Dogoniłem ich i biegliśmy w grupce. Tyle, że trochę za szybko dla mnie, bo w tempie 4:50 – 4:56. Niby niewielka różnica, ale przypomnę: precyzyjnie określiłem tempo dla swojej obecnej formy i chciałem się go trzymać. I co miałem począć? Postanowiłem biec z nimi tak długo, jak dam radę.
Biegliśmy razem gdzieś do 20. kilometra. Okazało się, że mam jednak nieco więcej sił od nich. Choć byłem już zmęczony, odwodniony i przegrzany, gnałem dalej. Po szybkim 21. kilometrze (4:54), później było już trochę wolniej: 5:06 – 5:31. Ostatnie kilometry były już walką z samym sobą. Miałem dość, ale wiedziałem, że muszę biec do końca – aż wirtualny samochód mnie dopadnie w słuchawkach. Końcówka. Ostatnie kilkadziesiąt sekund. Włączam niemal sprint. Sapię, dyszę, krzywię się – ale nie zwracam na to uwagi, niech ludzie patrzą, jak na wariata. W końcu zatrzymuję się, choć chyba odrobinę za wcześnie – być może mogłem jeszcze przebiec kilkadziesiąt metrów, nie wiem. Ale to bez większego znaczenia.
Na krakowskich Błoniach miało wystartować około 320 osób. Bieg ukończyło 271 osób. Biegłem do czasu, aż zostało nas na trasie…. 11. Też nie mogę w to uwierzyć: przebiegłem 26,57 km i zająłem 11 miejsce! Wyniki: https://www.wingsforlifeworldrun.com/pl/results…
Moja pozycja:
- Na Błoniach: 11 na 271, czyli 4 %.
- W całej Polsce: 839 na 17482 (5 %).
- Na całym świecie: 5921 na 171050 (3,5 %). Choć mówi się o 265k uczestników, ale pewnie tylu opłaciło bieg, a nie każdy wziął udział finalnie.
Gratuluję wszystkim, którzy wzięli udział. Jesteście wspaniali!!! I do przyszłego roku.
0 komentarzy